Dlaczego mam wrażenie, że w moim życiu dzieje się coś innego niż chcę? Dlaczego spotyka nas w życiu coś, czego byśmy nie chcieli? Czy można coś tym zrobić? Czy jest sens w trudnych doświadczeniach?
Cele ego i duszy lub Stwórcy są różne. Ego człowieka, chce zadbać o potrzeby w rodzaju: najeść się, mieć bezpieczne schronienie, mieć fajną partnerkę/fajnego partnera, dużo pieniędzy, cieszyć się szacunkiem, urządzić się tutaj na ziemi i najlepiej żyć tu wiecznie w dobrobycie. A tej wyższej świadomości, chodzi o coś innego. Ogólnie mówiąc o doświadczenie czegoś.
Mamy tu objaw poczucia oddzielenia: ja jestem odrębny, mam swoje interesy i chcę tego i tego, a moja dusza, albo Stwórca stawia mnie w jakiejś dziwnej dla mnie sytuacji w życiu i cierpię. Cierpię dlatego, że ktoś mi coś zrobił.
Żeby wyjść z tej perspektywy cierpiącej ofiary, trzeba spojrzeć z perspektywy Stwórcy. Spróbuj zrobić pewną mentalną symulację.
Wykonaj teraz jakąś prostą czynność – podnieś rękę, przesuń coś. Jesteś kreatorem tej czynności?
Teraz zrób to jeszcze raz, ale zwróć uwagę, gdzie jest przy tym twoja świadomość, skąd obserwujesz to wydarzenie? Najczęściej odbieramy jej lokację gdzieś w głowie, tuż za oczami.
A teraz wyobraź sobie, że ta świadomość cofa się za ciebie, jest z tyłu za twoją głową, ale dalej patrzy przez te same oczy. I zrób poprzednią czynność jeszcze raz. Jest inaczej?
Zapewne doświadczysz tego, że jesteś po pierwsze bardziej uważny przy tej czynności i mniej oceniający, nazywający, robisz z pewnym zadziwieniem, bez nazywania, tylko uwaga.
To był mały lifehack jak doświadczyć choć trochę jak to jest, gdy świadomość kotwiczy się nie w ciele.
Pójdźmy dalej. Zamknij oczy. Przyjmij, że jesteś twórcą, kreatorem wszystkiego. Otwórz oczy z tą myślą i popatrz dookoła siebie. „Cofnij się” krok w tył i popatrz z tamtej perspektywy. Przyjmij, że jesteś tym decydentem, choć nie wszystko w danej chwili rozumiesz. A ciało to twoje narzędzie. Dbasz o potrzeby narzędzia, ale nie narzędzie jest najważniejsze. Nie jego wieczne trwanie i dobrobyt. Przyjmij, że ty jesteś twórcą i patrzysz przez oczy ciała, komunikujesz się przez ciało, używasz go, ale używasz bez pejoratywnej konotacji. Tak jak używasz młotek, nożyczki, telefon, długopis. Możesz przyjąć, że jesteś zarówno stwórcą całej rzeczywistości, a jednocześnie jej uczestnikiem poprzez ciało. Możesz do tej rzeczywistości zajrzeć poprzez ciało i działać poprzez ciało.
Dodaj zadziwienie: „O! Co mi wyszło?”. Jeśli cierpisz, spójrz na to swoje cierpienie z zadziwieniem. „Hmm, coś takiego stworzyłem.”
To nie jest negacja, wprost przeciwnie. Cierpienie bierze się z odrzucenia, wyparcia czegoś. Coś widzę i nie chcę tego. Cierpienie jest tym oporem przed czymś. Gdybyś zaprzestał oporu skończyłoby się cierpienie. Po ludzku wydaje się to niemożliwe. A tu możesz zrobić odwrotny proces. Przyjąć, ale bez cierpiętnictwa i bez epatowania się cierpieniem, bez przypisywania mu jakiejś wzniosłej roli, bez całej historii, którą opowiadamy sobie przy okazji cierpienia.
Są dwa kierunki – odrzucenie albo objęcie. Oddzielenie albo połączenie. To jest to zło i dobro. Miłość Boga, to jest właśnie przyjęcie, objęcie, akceptacja. Swojego stworzenia. Przestaję wierzgać, to przestaje boleć. Spróbuj przyjąć, że jesteś twórcą tego doświadczenia, bez oceny – to jest ważne. Gdy zaczynasz oceniać, zaczynasz grać w grę ego. Zadziw się swoją kreacją, przyjmij ją.
Gdy to robisz zaczynasz przesuwać się z perspektywy wyizolowanego cierpiącego ego do perspektywy wyższej, pełniejszej. Wtedy otworzy się przestrzeń na zrozumienie czemu to miało służyć, akceptację, przyjęcie, nawet pokochanie. Wtedy też, być może, pojawi się szansa na zakończenie tej lekcji.
Pozdrawiam – Tomek